— Patrz! patrz! to Wiernuś! A ty kundlu nieznośny! — wołał wyciągając za łeb bojącego się wyleźć psa. — I co my teraz z tobą poczniemy? Przecież nie dadzą nam cię dowieść do Szwajcarji.
A Wiernuś stał ze spuszczonym łbem i wstydził się spojrzeć na pana.
— Wstyd ci, to połowę twej winy maże, ale co my z tobą zrobimy?
— A może puszczą? — odezwała się wzruszona pani Lisiecka, — zresztą, zapłacimy za niego, jak za pasażera.
— Płaci się mniej niż za dorosłego pasażera, ale nie wiem, czy pozwolą go nam zabrać. Zresztą zobaczymy...
Wiernuś zrozumiał... Pisk radosny rozległ się donośnie, potem rozpoczęły się skoki, powitania, lizanie rąk i twarzy państwa Lisieckich.
Nakarmiono go, kazano leżeć spokojnie i wszystko poszło jaknajlepiej.
Konduktor wziął za bilet tego osobliwego pasażera i widząc potulne i spokojne stworzenie, bynajmniej nie sprzeciwiał się pozostawieniu go w wagonie.
Strona:Elwira Korotyńska - Wiernuś.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.