Coś jakby dzwonienie, szmer jakiś, czujne jego złapało ucho.
Może tu gdzieś w pobliżu są ludzie?
Może kto pomoże mu wyratować?
Puścił się Wiernuś, ile mu sił starczyło, węsząc, piszcząc i chwilami przeraźliwie wyjąc.
Wycie jego w tej pustce, tej śnieżnej przestrzeni, rozlegało się donośnie i drżało na falach czystego, górskiego powietrza, jak dzwon pogrzebowy lub zawodzenie płaczek.
Biegł i biegł bez odpocznienia, a wciąż kierując się w tą stronę, skąd słyszał przed chwilą jakby szmer dzwonka.
— Ach! — w psiej piersi zadrżało serce z radości...
Widzi zdala jakiś dom duży z cegieł cały, śliczny domek z wieżyczką i krzyż na szczycie błyszczący.
— Tam muszą być ludzie! — pomyślał i pędem puścił się ku furcie.
Furta była zamknięta! Ani jednego żywego stworzenia, ani nikogo, ktoby mógł go tam wpuścić!
Strona:Elwira Korotyńska - Wiernuś.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.