studni, żeby wyciągnąć wiaderko. Nie utopiłam się, ale stanęłam na gruncie, gdzie rosły cudne srebrne kwiaty, gdzie na drzewach owocowych wisiały złote jabłka i cudne kamienie... Nieśmiało poruszałam się w tym czarodziejskim ogrodzie, gdy naraz ujrzałam przed sobą bardzo brzydką i bardzo starą kobietę. W ręku trzymała laskę, którą się podpierała, a na głowie miała ogromny czepiec. Zlękłam się jej straszliwie, ale ona głosem łagodnym rzekła:
— Chodź, Złota Marysiu, nie bój się! Wiem pocoś przyszła. Wiaderko twoje jest u mnie, ale musisz wysłużyć sobie zwrot. Potrzebuję właśnie służącej, tyle jest do obmiatania, czyszczenia, tyle śniegu spadło tym razem, że trudno mi dać samej radę.
Zgodziłam się z chęcią, ile razy tylko Wodna Pani kazała mi trzepać pierzynę, tyle razy śnieg ogromny okrywał ziemię, a kazała to często robić.
Matka: To też śniegi tej zimy były olbrzymie...
Czarna Marysia (niecierpliwie): Nie przerywaj jej, matko, chcę wiedzieć skąd ma tyle złota...
Złota Marysia: Było mi bardzo dobrze u Wodnej pani, ale tęskniłam za wami...
Matka: Dobre dziecko...
Czarna Marysia: Głupie nie dobre! Trzeba było posiedzieć dłużej, tobyś więcej dostała pieniędzy.
Złota Marysia: Dosyć będzie dla nas!...
Czarna Marysia: Jakto? to ty się podzielisz?
Złota Marysia: Naturalnie! A cóżbym robiła z temi pieniędzmi? Wreszcie, co za przyjemność samej używać dostatków?...