że być może jest mu jeszcze zawcześnie do wicia gniazka — ten cofnął się na znak że przyszedł tylko w odwiedziny i świegotem zdawał się mówić, że mu jest dobrze, że ma samiczkę i dom własny. Oleńka zrozumiała tę mowę ślicznej ptaszyny i postanowiła dowiedzieć się, gdzie swe gniazdo urządził i czy mu będzie tam dobrze.
Ptaszek, jakby rozumiał, odlatywał i co jakiś czas przysiadał na przydrożnych krzakach, wreszcie z głośnym świerkaniem zatrzymał się przy jabłonce.
Oleńka zaklaskała w ręce z radości.
W gniazdeczku siedziała przytulona do naniesionego puchu i roślin prześliczna czarnooka samiczka.
Drżała biedaczka ze strachu, ale samiec, chcąc uspokoić, nachylił się nad gniazdkiem i coś długo świegotał.
I naraz ptaszynka uniosła główkę i spojrzała na dziewczynkę jednem oczkiem, potem drugiem, wreszcie zaświegotała dziękczynnie i powitalnie...
Strona:Elwira Korotyńska - Zimowy gość.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.