Strona:Elwira Korotyńska - Zimowy gość.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

nia niepewnej z powodu nadchodzącego mrozu siedziby i przeniesienia się do jej ciepłego pokoiku.
Ach! czemuż nie usłuchał? Żyłaby jego najmilsza małżonka!
Nachylił się nad ukochaną ptaszyną, dziobkiem musnął po zlodowaciałej główce i odleciał.
Zziębnięty, zbolały stratą i głodny skierował się ku tej stronie parku, na którą wychodziło okienko dobrej dziewczynki.
Właśnie biadała nad tem, że ptaszyny zmarzną napewną, gdy naraz coś zaczerniało za szybą i mała, bezsilna ptaszyna opuściła się na blachę okienną.
— Maciuś! Maciuś! o, mój najmilszy! — zawołała pełna podziwu i radości — a chodźże, bo mi zamarzniesz, biedaku!
I litościwa dziewczynka otworzyła lufcik i wpuściła do pokoju drżącego z zimna Maciusia.

KONIEC