że go nie wyręczy na chórze!... Ach, ten uparty Bernadach! To nie do wytrzymania! Stary skąpiec czuł, że spowiednikowi poczyna brakować sił przeto zaczął układy. Stawiał warunki. Niech Jep się upokorzy naprzód, niech ojca przeprosi, niech także przeprosi brata... potem, zobaczymy...
Liczył w duchu na to, że duma Jepa odrzucając te preliminarya pokojowe, uwolni go od ostatecznego pogodzenia się ze synem.
Nie mogąc uzyskać nic więcej, proboszcz zgodził się na te warunki, a chłop, wymruczawszy odpowiednio skruszonym głosem Confiteor, podniósł się z kolan w stanie łaski, zadowolony z transakcyi korzystnej, z tanio nabytego rozgrzeszenia.
Sługa boży nie uważał się jeszcze za pobitego. Jep będzie może lepiej usposobiony jak ojciec. Ach, gdyby go można dostać... co za zwycięstwo dla Kościoła! Nie ulega wątpliwości, że poczciwa Aulari przejęta uczuciem wdzięczności zdwoiłaby względy dla swego parocha i czuwałaby tem więcej nad tuczeniem kur, których kilka zwykle przynosi mu w darze co roku około dni krzyżowych. Na myśl o tem, proboszcz rozgrzeszył z pośpiechem tuzin penitentów... ostatnich... Już nikogo nie brakło z całej trzodki prócz dragona, Jepa i dwu czy trzech dewotek dotkniętych chorobą skrupułów i opóźniających spowiedź aż do niedzieli rano, by mieć absolucyę świeższą.
Na dragona liczyć nie ma co, ale Jep mógł
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/103
Ta strona została przepisana.