Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Repliki nauczyciela nie dosłyszał proboszcz, bo zagłuszyły ją złorzeczenia megiery, ale wydawało mu się, że spór p. Sabardeilh słabnie z każdą chwilą i kontent był w duchu z tej porażki. Zaiste argumenty pani Sabardeilh nie były w wielkim stylu... ale nie przeszkadzało to wcale, że zmierzały do dobrego celu i nadzieja wzrastała w księdzu, że jeśli tylko płuca nie odmówią jej posłuszeństwa, to dokaże w końcu nawrócenia zbłąkanej owieczki. Był to dawny, odwieczny alians kobiety z księdzem, jak długo pakt ten trwa, Kościół nie runie. Proboszcz Colomer mógł iść w spokoju na kolącyę; a właśnie był czas ostateczny i żołądek wołał wniebogłosy. Brał już za klamkę drzwi wchodowych plebanii, gdy doszło go wołanie:
— Księże proboszczu, księże proboszczu!
Aulari biegła w jego stronę tak szybko jak tylko nieść ją chciały stare nogi.
— Księże proboszczu, proszę na miłość boską przyjść, dopomódz mi. Jep tu jest właśnie, gadam do niego już od godziny, ale nie chce o niczem słyszeć. Co za nieszczęście! Proszę, niechże ksiądz proboszcz pójdzie, może posłucha duchownej osoby!...
— Ten wasz Jep, to twarda pałka, moja dobra Aulari! To jest buntownik!... gdyby jeszcze był przyszedł do konfesyonału, spróbowałbym był może przekonać go, ale do kuźni, ja... do tego po-