Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/120

Ta strona została przepisana.

warzyszeniach — tłumaczył dalej Ramon. — Piękny to widok, gdy się zejdą bracia... ale mamy także i mówców, mówiących doskonale... hm, to by pana zaciekawić mogło panie nauczycielu!
— Nie odmawiam, nie odmawiam — odrzekł Sabardeilh — ale zanim do was przystanę, chciałbym zaznajomić się z waszemi ideami, usłyszeć, czego chcecie dokonać stawszy się panami sytuacyi.
— Mamy ideę, jeść i pić, by ugasić pragnienie i głód zaspokoić. Ziemia jest dość duża, wystarczy po kawałku dla każdego. Chcemy zniesienia podatków, konskrypcyj, żandarmów, nie chcemy ani bogaczów, ani biednych! Wszyscy muszą być równi, wszyscy braćmi!... No cóż, podoba się to panu?
— Braterstwo, albo śmierć!! — ryknął dragon. — Jednakowoż należy przewidzieć wszystkie ewentualności. Cóż poczniemy bez armii, jeśli Europa nas zaatakuje.
— A to na co? Anglicy, Niemcy, Rosyanie, są przecież ludźmi jak i my, wygonią precz swoich królów, otworzone zostaną granice państw i: Niech żyje międzynarodowa Republika!
— To byłoby cudowne! — westchnął nauczyciel. I dodał zaraz:
— Ale nauka potrzebna jest ludowi. Nie zniesiecie przecież szkół?
— Nauczyciele wpajać będą młodym obywatelom poszanowanie dla cnoty; potroimy ich pensye.