— Dasz ty mi raz spokój z tym twoim Jepem?... Nad nim zrobiłem już krzyż. Mam tylko jednego syna. Pomóż mi lepiej przemówić mu do rozumu.
— Czyż myślisz ojcze, że nie usiłowałem sobie tego sam wytłumaczyć? Czy myślisz, że zagłębiam się w mem nieszczęściu dla przyjemności cierpienia? Wszystko co mi możesz powiedzieć, powiedziałem sobie sam, może jakie sto razy. A nie pomogło wcale. Opętała mię ta Bepa, muszę ją mieć. Jeśli Jep się z nią ożeni... będzie nieszczęście... znam siebie!
— Ależ dajże pokój chłopcze. Widzisz, nic straconego jeszcze. Oni przecież jutro nie pójdą do ślubu. Jep jest za młody, a interesy w kuźni nie idą najlepiej. Może niedługo ci Malhibernowie zostaną bez chleba. Gdy nie będzie miała co włożyć do ust, Bepa stanie się przystępniejszą. Tak czy owak będziesz ją miał, a zaspokoiwszy fantazyę powiesz: Bądź zdrowa!... i przestaniesz o tem wszystkiem myśleć.
Aulari wybuchnęła:
— Nie słuchaj ojca! — krzyknęła.
A zwracając się do męża mówiła:
— Czyż ci nie wstyd dawać podobne rady synowi? Jesteś przecież chrześcianin, człowiek stary! Przytem te rady są zupełnie bez wartości. Jakże możesz przypuszczać, by Galderyk chciał czekać tak długo!... Dzięki Bogu... ja jako matka wi-
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/129
Ta strona została przepisana.