— Dlategośto nawet przyszedł. Chciałeś mi się poradzić! Nie zapieraj się. Nietylko poto szedłeś do Las Clouses, by obrać jałowice. Wiedziałem zresztą, że przyjdziesz.. pracowałem też dziś rano dla ciebie... Ale przedewszystkiem jeśli mam cię uleczyć musisz mi wyznać dokładnie wszystko i opowiedzieć co ci dolega. Prawda, niemasz apetytu? A także nie możesz spać?
— Od miesiąca nie zmrużyłem oka.
— Dobrze!... a powiedz mi, gdy cię tak napadał smutek, czy nie miałeś nigdy ochoty zabić się?
— Parę razy. Stawałem nad urwiskiem Castellanki i spoglądałem w przepaść. Rzucałem kamienie, by zbadać głębokość wody i miałem wielką ochotę, pójść tam gdzie kamienie padają. Woda mnie ciągła. Raz zacząłem nawet pętać nogi sznurem, by odjąć sobie możność pływania gdy będę tam, na dnie.
— A teraz, jeszcze jedno. Czy nie doznajesz ściskania w gardle, na widok tej Bepy... tak jakby cię ktoś dusił?
— Prawda, brak mi wtedy oddechu. Zdaje mi się, że umrę.
— Szkoda dalej badać, już wiem wszystko... mój biedny chłopcze rzucono na ciebie urok!
— Powiedziała mi to już Barabianna i kazała mi połknąć trochę powidła głogowego.
— Barabianna okradła cię tylko, nic więcej.
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/156
Ta strona została przepisana.