— począł na nowo. — Żal mi tylko, że byliście świadkami tej sceny. Smutną jest lekcyą dla młodzieży widok aresztowania uczciwego człowieka za to, że zaprotestować chciał przeciwko pogwałceniu prawa. Jeśli rodzice wasi spytają co się tutaj stało dziś rano i dlaczego odszedłem, przeczytajcie im słowa, które wam podyktowałem i które widzicie tu wypisane na tablicy. Za młodzi jesteście, by mnie zrozumieć, ale rodzice wasi to pojmą i przyznają mi słuszność... Bądźcie zdrowi moi mali przyjaciele! Wybaczcie mi, jeśli czasem byłem dla was zbyt surowy, jeśli mimowoli może któregoś z was niesłusznie zburczałem, darujcie mi, jak i ja wam darowuję przykrości, których czasem od was doznałem. Bądźcie zdrowi! Kary wszystkie znosi się... macie wakacye, aż do przybycia mego następcy...
— Na słowo »wakacye«, uczniowie nadstawili uszu. Obojętni na nieszczęście nauczyciela czemprędzej wkładali zeszyty do płóciennych torb i wybiegali nie czekając końca. Rozbrzmiał łoskot sabotów po podłodze szkolnej, potem po bruku ulicznym, za małą chwilę w klasie nie było ani jednego dziecka, a na ulicy rozlegały się krzyki, śpiewki, sprzeczki. Co za szczęśliwy wiek! Podczas gdy dzieci wychodziły Sabardeilh porządkował swe papiery i książki. Brał z sobą tylko jedną: »Słowa wierzącego« jako wiatyk, chleb duchowny na otuchę i siłę w znoszeniu niewoli. Pani
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/179
Ta strona została przepisana.