Już od paru tygodni Jep żył jako zbieg, w górach, w okolicach Saint Jaume. W pustaci tej nie trzeba się było obawiać pogoni, ani tem mniej zaskoczenia znienacka. Bory dawno ścięto niezasadziwszy drzew nowych. Kilka grzbietów górskich stanowiło jedno, olbrzymie pastwisko. Gdyby się tu nawet pojawił złowrogi kapelusz stosowany, zbieg spostrzegłby go zdala i miał czas do ucieczki. Mimoto Jep w ciągu nocy kilka razy zmieniał legowisko. Na przestrzeni pomiędzy Saint-Jaume i l’Orri nie brakło w tym czasie... cortalów... stajen, pustych koleb, opuszczonych przez trzody i pasterzy, albowiem bydło zwykle zimowało w dolinie rzeki Têt. Naręcz złotojeściu lub rozmarynu służyła mu za posłanie, a wyspawszy się dobrze wskakiwał do fal pobliskiego.... correchu... Czuł się jak nigdy zdrów i świeży. I z tymi siłami jakie miał, z tą beztroską naturą swoją, byłby może nawet i polubił nowe życie w jakie go losy rzuciły, gdyby nie cierpienie, że jest rozłączony z Bepą i nie brak pożywienia. Chwilami głód skręcał mu kiszki, chwilami miłość go chwytała za serce, a najczęściej jedno i drugie. Odważył się pewnej nocy na próbę zadowolenia obu potrzeb. Poszedł do Katlaru. Ale postać Galderyka, którą jak mu się wydawało doj-
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/185
Ta strona została przepisana.
XV.
W górach.