— Daruj mi — bełkotał wybacz mi. To dlatego, że cię tak kocham. Rozumiesz? daruj mi!
— Nie, nie! — wołała, odpychając ręce i usta Jepa, które jej szukały. Ale on nie ustępował.... począł ją całować.
— Nie, nie kocham cię już!
— A ja ciebie kocham! Waryuję z tego Bepa!
— Waryacya, to jeszcze nic! Są waryaci, co nie krzywdzą nikogo... ale złośliwość!
— Już nie będę... Bepa... pogódźmy się!
— Pod jednym warunkiem. Matka twoja i ja drżymy dzień i noc, wiedząc, że grozi ci niebezpieczeństwo. Obiecaj mi, że pójdziesz, że przejdziesz przez granicę tej jeszcze nocy.
— Pojdę, obiecuję ci to, ale nie natychmiast. Tak nam dobrze razem, zostań jeszcze chwilę. Pomyśl, że od miesiąca prawie nie przycisnąłem cię do siebie, nie pocałowałem!
— Jeśli będziesz mnie tak ciągle całował, nie będę mogła do ciebie mówić, a mam ważne rzeczy do powiedzenia. Słuchaj! Aulari wszystko przygotowała do ucieczki. Pieniądze masz już, w Fillhol znajdziesz muła i przewodnika Sermet’a węglarza; on cię zaprowadzi do Hiszpanii.
— A kiedyż powrócę? Czy będziesz na mnie czekała?
— Całe życie, jeśli będzie potrzeba.
— Tak długo?
— Napiszę do ciebie...
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/196
Ta strona została przepisana.