Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/20

Ta strona została przepisana.

świnia!« Na co langwedoccy odpowiadają: »Catala burro!« (Katalończyk osioł). Ale to nie przeszkadza wcale wspólnie wypić, po skończeniu kłótni, buteleczki w szynkowni, ani też tańczyć obok siebie w miłej zgodzie podczas odpustu w Saint Jaume, albo podczas pielgrzymki do Llugol.
Przesądy te, i wiele innych, wywietrzały dawno z głowy Jepowi, to jest Józefowi Bernadach, a przynajmniej złagodził je bardzo dwuletni pobyt zdala od wsi rodzinnej.
Opuścił ją dobrowolnie mając szesnaście lat, pewnego dnia po ostrem starciu się z bratem starszym. Ojciec stanął po stronie pierworodnego syna i skutkiem tego chłopak, który dotąd nie wychylał się z wioski, chyba w sobotę, by pójść na targ do Prades, albo co najwyżej, by raz do roku udać się na jarm ark do Villefranche, Conflent, lub Vinça, porzucił motykę i pług i udał się w podróż po Francyi w charakterze chłopca od kowala. Musiało i tak kiedyś przyjść do tego. W miarę jak wyrastał, coraz bardziej dawała mu się we znaki przewaga brata, a zresztą ziemia należąca do rodziny Bernadach nie potrzebowała tylu rąk. Dwaj mężczyźni pozostali w domu, wystarczali zupełnie dla jej uprawy; Jep tedy poszedł zarabiać na życie do obcych.
Nie zebrał w tej podróży pieniędzy. O nie. Zadawalał się życiem z dnia na dzień, zmieniając stosownie do upodobania miejsce pobytu i majstrów,