Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/202

Ta strona została przepisana.

w ciemną noc. Jakaś ręka spoczęła w tej chwili na ramieniu chłopca.
— W imię prawa! — zawołał żandarm.
Ale w tej samej chwili puścił zdobycz. Bepa ugryzła go strasznie w rękę. Jep wymknął się... Galderyk pochwycił go o kilka kroków dalej.
— Do mnie! Trzymam go!
— Łajdaku! — krzyczał Jep, rozpoznawszy głos brata.
Obaj taczali się, zmagając się wzajemnie, w reszcie upadli na ziemię. Tymczasem brygadyer wyrwał się z rąk Bepy. W jednej chwili Jep został obezwładniony, nawet jeszcze zanim nadbiegli inni żandarmi. Opór był daremny, prawo i sprawiedliwość odniosły zupełny tryumf. Ale na krzyki Bepy i łoskot spowodowany walką cały dom się rozbudził. Sąsiedzi pootwierali okna.
— Zabierzcie tego człowieka, prędko! — rozkazał brygadyer.
— Bądź zdrowa Bepa! — krzyczał Jep do kochanki, łamiącej ręce w rozpaczy.
Właśnie eskorta uprowadzała więźnia, gdy pani Sabardeilh ze świecą zapaloną i dragon uzbrojony swoją szablą, ukazali się w progu.
— Cóż to się stało? — krzyczał dragon.
— Żandarmi wzięli Jepa. A oto zdrajca! — odparła Bepa wskazując na Galderyka.
— Łajdaku, podły psie! — wrzasnął dragon.