obie z Bepą zmniejszały ciągle swe racye dzienne, by nasycić chorego, ruiny to nie mogło odsunąć, ostatni cios wisiał już w powietrzu.
Bernadach, zechęcony przez Galderyka, a nie wiele zachęty potrzebował ten szkaradny człowiek, postanowił ściągnąć w drodze przymusowej swą należytość. Sekwestrator dokonał na jego żądanie zajęcia mebli, a piękny różowy afisz, przylepiony na kuźni, oznajmił interesowanym, że w tym dniu, o tej, a o tej godzinie, nastąpi sprzedaż w drodze licytacyi.
Teraz już biedne kobiety nie wiedziały co począć. Przychodziło im czasem na myśl wyjechać do Thuès, do miejscowości, gdzie p. Sabardeilh posiadała mały skrawek ziemi i tam żyć jakoś w stodole, która pozostała po rodzicach, ale jakże przewieźć tam chorego, skąd wziąść na koszta podróży? Pytanie bez odpowiedzi.
Z fotelu swego dragon patrzył na klęskę nie zdając sobie z niej sprawy. Odrobina świadomości, która mu jeszcze pozostała po ataku, zmniejszała się z dniem każdym niemal. Nie zwracając uwagi na troski codzienne swych opiekunek, wiódł życie zwierzęcia jedzącego i przeżuwającego. Instynktowo budził się w godzinach przeznaczonych na posiłek, wciągał w nozdrza powietrze, węszył zapach gotującego się jadła, a gdy przyniesiono je, po pochłonięciu ostatniego kęsa, zapadał napowrót w odrętwienie.
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/218
Ta strona została przepisana.