Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/240

Ta strona została przepisana.

furtkę w przyszłość. Głupio się ten list, co prawda, zaczynał! Jep domagał się swej części spadku, jaka mu przypadała po matce i bracie, Galderyku. Dalszy ciąg, na szczęście, był więcej wart. Jakkolwiek słuszne były jego żądania, Jep rezygnował z nich pod warunkiem, że ojciec zgodzi się na jego małżeństw o z Bepą. Należało się z tem pospieszyć, Bepa zaszła w ciążę, a on mógł zostać lada dzień wysłany. Pojedzie spokojniejszy, jeśli przed wsiadaniem na okręt, zdoła uregulować swój stosunek do kochanki. Zresztą zdaje się na hojność ojca, który pewnie nie da umrzeć z głodu tej, co będzie nosiła jego nazwisko i obdarzy go spadkobiercą. »Jesteśmy i zostaniemy dalej nieszczęśnikami pisał w zakończeniu — ty ojcze w Katlarze, a ja kędyś na końcu świata, w Afryce, ale że będziemy zdała od siebie, po cóż żyć w niezgodzie, po cóż się nienawidzić? Byłeś złym dla mnie, przez ciebie nacierpiałem się niemało, ale i ciebie też ojcze dotknęło nieszczęście i tyś cierpiał, jesteśmy skwitowani«.
Bernadach widział tylko jedną rzecz, tylko jedno zdanie w całym liście: »Bepa zaszła w ciążę« i taka była jego radość, tak silnem pragnienie spadkobiercy, że miał niemal pewność, że Bepa urodzi syna. Syn, to ród ocalony od zagłady, dziedzictwo nie podzielone, to przyszłość otwierająca mu swe czarowne widnokręgi. Ach, już nawet przestał żałować pięciu sous, które wydał na portoryum listu.