Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/246

Ta strona została przepisana.

— Tak, to ja. Czyż mam minę upiora, że się mnie boisz?
— Nie boję się was, ale tego co mi macie oznajmić. Jep umarł, wszak prawda?
— Ale nie, Jep cieszy się najlepszem zdrowiem dzięki Bogu. Czyż jeszcze mało i bez tego wypadków śmierci w obu naszych rodzinach?
— Biedna Aulari! Niech Bóg się zmiłuje nad jej duszą! Dużo przecierpiała w życiu.
— Jeśli cierpiała, to zemściła się. Wiesz jak skończył Galderyk? Zostałem teraz sam jeden.
— Samiście tego chcieli. Czyż nie wy obaj z Galderykiem jesteście powodem, że Jep zostanie wywieziony na kraj świata? Zbieracie to, coście sami posiali, tem gorzej dla was!
— Zawsze mnie nienawidzisz jeszcze.
— Nie jestem Panem Bogiem, bym wszystkim wybaczała!
— A gdybym życzył ci o tyle dobrze teraz, o ile źle ci życzyłem dawniej, czyż nie byłoby sposobu porozumienia się?
Bepa potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Bernadach ciągnął dalej:
— Jep nie taki zawzięty jak ty. Godzi się na zawarcie przymierza, pisał mi o tem. Dam ci list zaraz, ale tu, na ulicy nie mogę ci powiedzieć więcej.
Oboje w milczeniu szli dalej ulicą. W chwili, gdy przekroczyli próg domu, pani Sabardeilh koń-