wszystkich kaźniach cytadeli. Jep był popularny. Gdy odchodził wyciągnęło się doń dużo rąk, ściskano go, rzucano żarciki i facecye jak zwykle przed ślubem. Pan młody i jego świadek, eskortowani przez żandarmów, za nimi Bepa i pani Sabardeilh, obie pod rękę z Bernadachem udali się do merostwa.
Ludzie odwracali się, by spojrzeć na orszak. Cóż to za ludzie i gdzie ich prowadzono? Pewnie jakiś biedny spiskowiec! Ale tylu widziano tych nieszczęśników, od trzech miesięcy, że ciekawość ogółu osłabła. Kilku tylko próżniaków wałęsających się po ulicy i »placu Loży« zbliżyło się do żandarmów, by zasięgnąć informacyi, o powodach tej przechadzki. Skoro się dowiedzieli poczęli wołać:
— Ha, ha, temu panu młodemu widać nie bardzo się śpieszy do kościoła, bo prowadzą go przemocą żandarmi.
Inny rzekł do Jepa:
— Proszę cię mój dobry panie, pożycz mi twej żony, nie będziesz mógł i tak dziś w nocy dotrzymywać jej towarzystwa, a sama się biedactwo zanudzi!
— Przyjdź i weź sobie ją! — krzyknął Bernadach pokazując gałganowi pięść.
Przyszli do merostwa. Ceremonia nie wiele zajęła czasu. Urzędnik nawet nie zadał sobie trudu powstać i przeczytać ustawy, nie zawiązał nawet
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/258
Ta strona została przepisana.