piękny i stosowny,... rozmownica więzienna. Cztery nagie ściany, ławki, stół, oto wszystko. Ale na tym stole z inicyatywy Bernadacha poukładano stosy placków i kilka postawiono flaszek... rancio... Wino było autentyczne, placki pachły anyżem. Było to niejako przypomnieniem szczęśliwych czasów, pożywienia wiejskiego. Myśli więźniów uleciały też ku wsi rodzinnej. Wypytywali się o sprawy i ludzi, o przyjaciół zarówno jak i wrogów.
— Co słychać z Janem Cadéne? — spytał Jep.
— We czwartek, tydzień temu, ożenił się z Izabelą z Colomines — opowiadał Bernadach.
—Ani ładna, ani młoda ta Izabela. Jakże mógł się żenić z takiem straszydłem?
— Kochanki dobierał sobie piękne, żonę wziął dla pieniędzy... O, Jan Cadéne wcale nie głupi!
— A Filip z Ortes?
— A, ten przeklęty kobieciarz! Dał się złapać na gorącym uczynku z Maryą, żoną kołodzieja z Motlig. Mąż wygarbował mu skórę batem. Bił cieńszym końcem póki sznurek się nie urwał, a potem zaczął bić grubszym. Teraz nieszczęsny kochanek leży w łóżku i rozmyśla.
— Dobrze mu się stało, zasługiwał na to — rzekł Sabardeilh — a Jojotte i Ramon, nic o nich nie wiecie?
— Obaj są w Hiszpanii, w Ribas. Ramon jest starszym czeladnikiem w wielkiej kuźni, zarabia
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/260
Ta strona została przepisana.