doskonale, Jojotte zaś jak dawniej ciągnie za sznury, a strasznie mu się przykrzy, posmutniał, chciałby jak najprędzej wrócić do Katlaru.
— Biedny Jojotte! Dobrze mu się za skórę nalało widać, jeśli go żarty odeszły. Ale nie mówiliście mi jeszcze o proboszczu Colomerze, cóż z nim się dzieje?
— Zawsze zdrów, różowy i przytem gruby jak beczka — odparła pani Sabardeilh — pasie się dalej.
— A mój następca p. Piffre — spytał nauczyciel — co o nim mówią w Katlarze? Dawniej twierdził, że jest republikaninem.
— Jeśli był nim kiedy, to przestał — odrzekła pani Sabardeilh. — Bardzo gorący z niego zwolennik nowego nahaja. Liże buty podprefekta, jakby były z cukru! Na obchód wieczorny podczas Te Deum, po plebiscycie udekorował merostwo że aż strach! Wszędzie orły, herby z papieru złotego... a lampiony! Widno od nich było na całym placu, jak w dzień.
— A to figlarz! — rzekł dobrodusznie Sabardeilh.
Wyczerpano ploteczki i rozm owa poczęła być poufała. Z jednej strony stołu Jep i Bepa, z drugiej państwo Sabardeilh rozmawiali o swoich sprawach.
Pani Sabardeilh oznajmiła mężowi swój plan podążenia za nim do Afryki jak się tylko da najprędzej.
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/261
Ta strona została przepisana.