nam urządzać tańce. Będziemy się bawili paradnie.
— Bardzo dobrze żeś wrócił!... będziesz śpiewał w chórze, — odezwał się z wysokości swego ganku proboszcz Colomer.
— Jep, liczę na ciebie!
— Zaśpiewamy mszyczkę, zatańczymy potem, a na końcu wypijemy lampkę, albo dwie za zdrowie Republiki.
Dźwięk słowa: Republika, zwiał proboszcza z ganku, ale mile zabrzmiał w uszach nauczyciela, zacnego Sabardeilha, który właśnie zbliżył się poważnie, ale przyjaźnie uśmiechnięty, by powitać dawnego ucznia.
— Mój biedny Jepie, Republika jest chorą — rzekł półgłosem do młodego kowala; — ale jest tu paru w Katlarze co nie dadzą jej zdusić bez słowa protestu.
— Sabardeilh! Sabardeilh! Zupa stygnie, chodź!
W progu budynku szkolnego stała pani Sabardeilh oparłszy pięści na biodrach i wołała na nauczyciela. Posłuszny żegnał się:
— Pomówimy jeszcze o tem w cztery oczy — zakończył, ściskając dłoń Jepa.
Przypomnienie stygnącej zupy podziałało, przyjaciele i ciekawi rozeszli się. Zostali sami, stary kowal i nowy czeladnik.
— A gdzież jest Bepa? — spytał chłopiec.
— Nie daleko, przyjdzie lada chwila nasza
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/41
Ta strona została przepisana.