Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— Uspokój się, rozpocznie się teraz robota porządna. Nie chwalę się, ale mówię ci, że póki mnie tutaj, kuźnia nie podupadnie. A ty, tak powoli rozejrzysz się za mężem... co?
— Na razie o tem nie myślę.
— A więc nie macie się do siebie z Galderykiem?
— Ni mniej ni więcej jak z innymi; jestem wolna! I rzekłszy to zaklaskała palcami i obróciła się na obcasie — ale dość na teraz — dodała; pora zjeść kolacyę... nakryję stół.
Dragon powrócił. Zasiedli w kuchni napełnionej pachnącym dymem palących się gałęzi złotojeściu i zabrali się do potraw katalońskich. Jep z rozkoszą zabrał się do potrawki z warchlaka w czosnkowym sosie, i chętnie znajomość odnowił z rodzinnem czerwonem winem góralskiem, dawno niewidzianem.
Majster tłumaczył się, że nie ma nic lepszego w domu. Żałował tego, zarówno ze względu na gościa jak i siebie. Albowiem poniekąd smakoszem był stary kowal. Był to już taki grzech rodzinny. Póki były pieniądze, żyło się dostatnio u Malhibernów, nie żałując sobie dobrych kęsów. Cały dochód na to szedł. Caxn fa earn y vi fa sang. (Mięso wytwarza ciało, a wino krew)... to stare russillońskie przysłowie wprowadzali Malhibernowie w czyn. Jedli dużo i pili niezgorzej... ha, trudno. W domu znalazła się zawsze... pono... flaszka, pod ręką, by odwilżyć zaschnięte w pracy