Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/44

Ta strona została przepisana.

gardło, o zmroku, gdy ogień w kuźni wygasał, lub nawet baryłeczka... białego, z pipą wbitą w dno. Trącano się tam często gęsto z jakimś spóźnionym klientem, przegryzając po winie plackiem z anyżkiem.
Na tej stopie żył dragon, aż do śmierci syna, to jest aż do czasu zmniejszenia się dochodów z kuźni. Ale i teraz nie poddał się bez szemrania nowemu stanowi rzeczy, konieczności oszczędzania butelczyny i zadawalania się szczupłemi racyami tytoniu. Braki te pobudzały go do myślenia źle o bogaczach, o tych, którzy mogą napychać się gdy głodni, a płukać gardło winem, gdy im się pić chce. Zły humor rozżarzał do czerwoności jego idee polityczne. Republikaninem był z dawien dawna. Młodziutki, prawie jako dziecko wstąpił w szeregi patryotów z Conflent i walczył przeciw »Tyranowi kastylskiemu«, a i dziś jeszcze oświadczał swą gotowość pójścia do szeregu, gdyby zachodziła potrzeba poskromić szlachtę, lub burżuazyę. Wystawiając się na gniew klientów nie krępował się nigdy i każdemu kto tylko chciał słuchać wywnętrzał się ze swych idei odnośnie do owych »reakcyonistów«, tych wrogów ludu, którzy pracują nad obaleniem Republiki na korzyść kuzynka »tamtego«, albo też na korzyść króla w białych portkach.
— A ty, z kim trzymasz — spytał Jepa; — z Bonapartem czy z Maryanną? Nie chciałbym ci