Tradycyjna potrzeba zabawy i wesela, tętniąca w każdym człowieku tej rasy, pochwyciła młodych i starych. Jep i Bepa wirowali w tańcu coraz to szybciej w takt przyśpieszony piosnki. W końcu wpadali w szalony galop, a Jep podniósł tancerkę w górę. Zwisała mu na ręku rozgrzana, zadyszana...
Oklaski rzęsiste zagrzmiały.
Pierwszy Sabardeilh zapanował nad sobą i odzyskał zimną krew.
— Już późno obywatele — rzekł — a porządek dzienny dotąd nie wyczerpany. Nie odczytaliśmy jeszcze »Reformy«. Nie wszystko polega na zabawie, trzeba się też oświecać.
— Oświecaj nas Sabardeilh, to twój fach! — rzekł dragon.
Usiedli kołem przy stole. Nauczyciel rozwinął gazetę, nałożył okulary. Twarz jego przyjęła zaraz... wedle wyrażenia przyjętego w protokołach klubów rewolucyjnych... wyraz »stosowny do okoliczności«. I poczęło się czytanie, powolne, metodyczne. Sabardeilh czytał z zachowaniem znaków pisarskich. Małą chwilę zawieszał głos tam, gdzie był przecinek, dłużej, gdzie średnik, przy kropce ustawał i oddychał głęboko, a przy wykrzykniku przeciągał pauzę, by słuchający mogli dać wyraz swej admiracyi. Potem odchrząknąwszy lekko, ciągnął dalej.
Czasem przerywał mu Jojotte, lub dragon, pytaniem, a wtedy nauczyciel komentował tekst, lub wyjaśniał myśl autora.
Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/53
Ta strona została przepisana.