Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/68

Ta strona została przepisana.

— Weź dużo powietrza w płuca — radził nauczyciel; — to cię odświeży.
Filip i Jan Cadéne przysunęli się, żywo zainteresowani tym wyścigiem, który odbywał się pomiędzy braćmi, znanymi już jako rywale. Skrzyżowawszy ramiona Galderyk, drwiąco i bezczelnie uśmiechnięty oczekiwał niepowodzenia brata młodszego. Ale śmiał się nie długo.
Przy pierwszem pociśnięciu śruba ustąpiła, miazga spłaszczyła się, a maszyna raz puszczona w ruch funkcyonowała dalej normalnie.
— To było ładne, mój mały! — gratulował dragon, podczas gdy trzej ludzie dyszeli ciężko.
Jep tryumfował skromnie. Wysiłek napędził mu tylko nieco krwi do twarzy. Uśmiechał się do Bepy.
— Dam ci zaraz piękną skibę bułki z oliwą, zasłużyłeś na nią! — rzekła.
Filip prosił, by Jep pozwolił mu dotknąć swych ramion. Nie mógł się dosyć nadziwić.
— Ani za grosz tłuszczu... same muskuły!... Powiedziałby kto... dziewczyna... a silne to jak zapaśnik.
— Nie radzę ci drażnić się z nim — zalecał Bepie Jojotte — wziąłby cię zaraz pod siebie!
Jan Cadéne parsknął śmiechem.
Bepa zwróciła się do niego:
— Ano spróbuj ty, co się śmiejesz, zobaczysz czy nie umiem się bronić!