czytał, że o wszystkim zapomniał. Podobno stary książę koszęciński na własny koszt chciał go wysłać do szkół, ale stary Ligoń się oparł z obawy przed zniemczeniem syna. I kto wie, czy Ligoń z akademickim np. wykształceniem byłby dla ludu swego to zdziałał, co zrobił jako prosty rzemieślnik i samouk. Czując niedostateczność swego wykształcenia, sam się uczył dalej i przez to nie tylko powiększał swoją wiedzę, ale też wyrabiał w sobie podziwu godną energię. Czasem nie dojadał ani dopił, byle zaoszczędzić kilka groszy na ulubione książki, które i do pracy kowalskiej zabierał ze sobą, by je mieć pod ręką we wolnych chwilach. Podczas przerwy obiadowej jedną ręką jadł a drugą trzymał książkę i czytał, więcej dbając o pokarm ducha, aniżeli o pokarm ciała. Dopóki na Górnym Śląsku wychodziły pierwsze gazety polskie, wiernym był ich abonentem; gdy potem dla obojętności ogółu upadły a od 1853-1868 r. Górny Śląsk został zupełnie bez gazet, zamawiał sobie pisma pozaśląskie, jak „Gazetę Polską”, „Przyjaciela Ludu”, „Gwiazdkę Cieszyńską”, „Wielkopolanina” i inne. Później czytywał „Zwiastuna Górnośląskiego”, „Katolika”, „Gazetę Górnośląską”,
Strona:Emil Szramek - Juliusz Ligoń.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.