wa, nazywając Polskę „ojczyzną nieśmiertelną — mimo działów niepodzielną”.
W r. 1863, podczas powstania polskiego, przyszło pewnego wieczora trzech wygnańców do Ligonia prosząc o nocleg. Chętnie przyjął ich pod strzechę. Posiliwszy się trochę zaśpiewali powstańcy „Boże coś Polskę” i „Z dymem pożarów”. Ligoń oparł się o piec i płakał jak dziecko. Dwunastoletni syn jego Jan już nazajutrz musiał się tych pieśni uczyć na pamięć. Kilka lat później (1867) Ligoń przed landratem strzeleckim miał pierwszy termin w sprawie jakiejś korespondencji. Zadenuncjował go ktoś. Odważnie bronił swego artykułu zdanie za zdaniem i zaimponował landratowi, który w końcu musiał mu przyznać słuszność i pochwalił go nawet.
Ale nie zawsze miano takie wyrozumienie dla przekonań Ligoniowych. Zaczęto go uważać za niebezpiecznego człowieka i gdy mimo przestróg i groźb nie chciał zaniechać „propagandy polskiej”, wypowiedziano mu w Zawadzkiem pracę. Był to cios nielada. Sześć miesięcy był bez zatrudnienia, nie wiedząc czasem, z czego rodzinę utrzymać. Nareszcie znalazł znów pracę jako ślusarz w Królewskiej Hucie. Tam w towarzystwie
Strona:Emil Szramek - Juliusz Ligoń.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.