Strona:Emil Szramek - Juliusz Ligoń.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

starczyło mu ani na zapłacenie premii do „Westy” poznańskiej, tak że przepadło zabezpieczenie jego i żony. Widząc, że tak niepodobno wyżyć z rodziną, usłuchał nareszcie przyjaciół, którzy mu od dawna radzili zaskarżyć górnośląski Knappschaftsverein o odszkodowanie za oko i dożywotnią rentę.
Proces trwał bardzo długo, bo knapszaft, przegrawszy w Bytomiu, udał się naturalnie do drugiej instancji we Wrocławiu a nareszcie i do trzeciej w Lipsku. Były to najsmutniejsze czasy w życiu Ligonia. Bieda zaglądała doń wszystkimi oknami, ale ukrywał się z tym jak mógł. „Gdyby przyszło z dwojga złego mniejsze wybrać, wybrałbym raczej głodem umierać jak żebrać”. Wtedy właśnie zbierano wszędzie na głodem dotkniętych Górnoślązaków, a przez ręce Miarki w Mikołowie i ks. Philippiego w Łące przechodziły grube pieniądze i mnóstwo rzeczy spożywczych, ale o Ligoniu jakoś nikt nie pamiętał a sam był za skromny, aby się upomnieć. Nie naprzykrzał się nikomu, tylko przed drem Chłapowskim, jako najwierniejszym przyjacielem, uskarżył się czasem listownie. Ten mu też płacił adwokata i zapewnił go kiedyś: „Jeżeli dotąd