Strona:Emil Zegadłowicz - Głaz graniczny.djvu/6

Ta strona została przepisana.
SŁOWO WSTĘPNE

Było jakieś kilkuletnie zamilczenie w Polsce kiedy naród obudził się wolnym. Zdawało nam się, ześmy wszyscy powinni iść w służbę rządową i robić dla państwa, że nie należy bujać w krainach fantazji rozpoetyzowanej duszy. A wszędzie było ludzi brak, a wszędzie mnóstwo do roboty. Nie było poety, czy artysty, któryby nie był gdzieś przyczepiony dla pracy administracyjnej lub kulturalnej, wszyscy znosili cegiełki do budowy państwa. Lecz po odparciu bolszewików nastąpiło otrzeźwienie i jednym z pierwszych był Emil Zegadłowicz, co umknął z Warszawy z departamentu Sztuki i osiadł na ojcowiźnie w górach beskidzkich pod Wadowicami, w Gorzeniu Górnym, w starym dworku otoczonym sadem i kilku morgami płonej górskiej roli. I tam dusza jego poetycka rozkwitała, bo tam, jak pisze w „Kantyczce rosistej“:

przez zieleniejące łany
popod brzóz nawisłe konary
w ten rozkwit niesłychany
w te niepojęte czary
które się nisko kładą
które się wznoszą wysoko
to modrością przybladą
to modrością głęboką —
idziesz o serce człowiecze
w przewonnych cudów bezpiecze.