Strona:Emil Zegadłowicz - Z pod młyńskich kamieni.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Na pięć tygodniby tego czytania starczyło, jeszczeby zostalo — —
Mowię ja tedy do niego:
— ta co pan tyle tych gazet — ? —
A on:
— zawsze tak lepiej ostrożnie! —
No pewnie! — —
Wyjmuje to, co tam w tych gazetach, panie, było — a wiesz co bylo? — nie wiesz! — płaskorzeź-ba! — płaskorzeźba, rozumiesz, gipsowa; — ciężkie to jak odmieńcy — wielkości, jakby ci powiedzieć — koła od taczek — trochę mniej, trochę więcej — —
Odwinął i powiada:
— przyniosłem księdzu dobrodziejowi — —
A co to, pytam, reprezentuje — że to jak wiesz niedowidzę krztynę —
— To — powiada — plakieta pośmiertna poety Asnyka — —
— a mnie to naco? — człowieku — —
— bo to, mówi, pono i mucharski ołtarz reparacji wymaga — chciałem, mówi, żebyśmy się zapoznali bliżej; to tak, mówi, na próbkę — powiesi sobie ksiądz dobrodziej w salonie —
— ja?!! — pasja mnie szewska wzięła! — ołtarz ołtarzem, ale co mi po znajomości, no i to, uważasz, to! — kropię więc do tego narwańca:
— a co mnie, panie, po umrzykach? — czy to ja mam muzeum czy co? — u mnie, panie, ściany delikatne (istotnie są delikatne), ciężaru takiego na nich wieszać nie chcę i nie będę — rzeczywiście,