Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/106

Ta strona została przepisana.

której dodano sporą porcyę cykoryi sączyła się przez sitko dudniąc głośno o dno garnka. Opróżniono róg stołu, ale tylko matka tam jadła, dzieciom za stół starczyły własne kolana. Przez cały czas Henryś małomówny i żarłoczny niezmiernie, obracał głowę w stronę gdzie leżała zawinięta w papier głowizna. Zatłuszczony papier drażnił go niewymownie.
Maheude małymi łykami piła swą kawę obejmując oburącz szklankę, by ogrzać ręce, gdy zszedł na dół ojciec Bonnemort. Zazwyczaj wstawał później i jedzenie czekało już na ogniu. Toteż począł mruczyć nie zastawszy zupy. Ale zamilkł, gdy mu synowa powiedziała, że nie zawsze można zrobić to co się chce i począł jeść ziemniaki. Od czasu do czasu wstawał, szedł splunąć na popiół, by nie walać podłogi, wracał i przeżuwał jedzenie ze spuszczoną głową i zagasłem spojrzeniem.
— Ach, zapomniałam powiedzieć mamie, była tu sąsiadka...
— Nudzi mnie ta baba!... — przerwała matka.
Zła była w głębi duszy na panią Levaque, która skarżyła się jej wczoraj na swą nędzę poto, by nic nie pożyczyć, choć Maheude doskonale wiedziała, że mają pieniądze, gdyż lokator Bouteloup zapłacił za utrzymanie za dwa tygodnie naprzód. W kolonii niechętnie pożyczano sobie wzajem.
— Ale przypomniałaś mi — odezwała się znowu matka — nasyp do młynka pełno kawy, muszę oddać Pierronce, winnam jej od przedwczoraj.
Alzira nasypała kawy, a matka zapowiedziawszy, że zaraz wróci, by ugotować zupy dla wracających z kopalni wyszła ze Stelką u piersi. Dziadek żuł dalej ziemniaki, a dzieci biły się na ziemi wydzierając sobie łupy ziemniaczane, które pospadały ze stołu.
Maheude poszła wprost przez ogród. Skręciła z chodnika z obawy, że ją zawoła Levaque. Ogród jej przytykał do ogrodu pani Pierron i miał wielką dziurę w kracie służącą za furtkę sąsiadom. Była tam zarazem wspólna studnia czterech rodzin. Na lewo za nikłym krzakiem bzu