Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/11

Ta strona została przepisana.

chem naciskał dźwignię i wózki jeden za drugim przechylały się na osiach wysypując swą zawartość. Tu na wzgórzu wiał jeszcze ostrzejszy wiatr. Każdy jego powiew lodowaty ciął twarz jak brzytwą.
— Dobry wieczór! — odparł stary.
Zapanowało milczenie. Przybysz czuł, że patrzą nań podejrzliwie, wymienił więc swe nazwisko.
— Nazywam się Stefan Lantier, jestem maszynistą, nie wie pan, może mógłbym tutaj znaleść pracę? Płomień oświecał go teraz jasno. Mógł mieć ze dwadzieścia lat, był to piękny, ciemnowłosy chłopak, a cała postać jego wyrażała siłę i energię.
Poganiacz uspokoił się i odparł potrząsając głową.
— Pracę... tutaj... maszynista? Nie... nie! Wczoraj dopiero zgłaszało się dwu. Niema pracy.
Zamilkli obaj, gdyż powiał silny, ostry wiatr. Po chwili Stefan wskazując na ponurą grupę domów u stóp wzgórza spytał:
— To kopalnia węgla? Prawda?
Stary nie mógł zaraz odpowiedzieć. Porwał go silny kaszel, wstrząsający całem jego ciałem. Wreszcie splunął a flegma na zaróżowioną od ognia ziemię padła czarną plamą.
— Tak kopalnia węgla, Voreux... Domy robotnicze stoją tutaj opodal... widzi pan?
Ręką wskazał na domy wioski rozłożonej w kotlinie, które Stefan dostrzegł już przedtem. Wózki tymczasem opróżniono, a stary począł iść na sztywnych od reumatyzmu nogach za koniem, który sam, bez bicza ruszył z miejsca i kroczył powoli między szynami ruchem automatu, nie troszcząc się o wiatr, który mu jeżył grzywę i siekł po oczach, piersi, nogach.
Kopalnia Voreux zarysowała się teraz wyraźniej, a Stefan zapomniawszy grzać sobie ręce u ogniska rozglądał się dokoła. Rozróżnić mógł już poszczególne części fabryki, sortownie o ścianach jakby posmarowanych mazią, wieże szachtów, obszerne zabudowanie mieszczące machinę windy, małą czworogranną wieżyczkę pompy wodnej. Cała ta, w małej kotlinie przyczajona kopalnia, ze swymi nie-