Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Co wieczora przychodził wieczór przed kolacyą do Mouqua ojciec Bonnemort. Starcy nie wiele z sobą mówili, przez cały ciąg półgodzinnej wizyty nie zamienili często i dziesięciu słów. Cieszyło ich samo to, że mogą widzieć, się dumać, przeżuwać stare wspomnienia, mówić już nie potrzebowali. Siadali na belku obok siebie, bąknęli czasem słowo i opuściwszy głowy zapadali w zadumę. Dokoła pieścili się kochankowie, rozlegały się pocałunki i śmiechy, falą bił w niebo zapach zdeptanej trawy i rozgrzanych miłosnymi uściskami ciał kobiecych. Obaj ongi wzięli tutaj swe żony w posiadanie. Przed czterdziestu trzema laty ojciec Bonnemort położył swą żonę na jednem wózku, gdyż była tak mała, że inaczej nie mógłby był jej posiąść. Ach, piękne to były czasy! Kiwali chwilę głowami i rozstawali się zazwyczaj bez pożegnania.
Dziś jednak, właśnie w chwili gdy zjawił się Stefan ojciec Bonnemort wstał z belka i odchodząc rzekł do swego przyjaciela:
— Dobranoc stary!... Słuchaj no, a pamiętasz tę rudą?
Mouque przez chwilę milczał, potem wzruszył ramionami i zawracając do domu mruknął.
— Dobranoc, dobranoc stary.
Stefan usiadł na belku. Posmutniał jeszcze bardziej czegoś. Patrzył na zgarbione plecy starca, tak rozmownego dziś rano. Co za nędza!
A te upadające przez cały dzień pod ciężarem pracy dziewczęta! I pocóż wieczór płodzą znowu dzieci, żer dla cierpienia i pracy nowy. Nie skończy się to nigdy, póki nie przestaną wydawać na świat ciągle nowych głodomorów. Lepiej by zrobiły ściskając kolana, gdy zbliża się kochanek niosący to nieszczęście. Dziwne obsiadły go myśli i to dlatego może właśnie, że sam był i nie miał z kim płodzić nędzarzów. Duszno było teraz, a wielkie krople poczęły mu padać na gorące ręce. Roskosz opętała wszystkich, rozkoszy żądza silniejsza jak rozum.
Siedział tak bez ruchu w cieniu, aż nagle przeszła mimo niego jakaś para.