Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/137

Ta strona została przepisana.

zgasiwszy świecę zadała sobie właśnie pytanie coby się stało, gdyby ją tak objął. Zasnęła zaraz, ale pamiętała, że nie postanowiła wóczas powiedzieć: nie..., ogarnięta żądzą miłości. I czemuż teraz odczuwa na tę samą myśl wstręt i wyrzuty sumienia? Łaskotał ją po karku wąsami. Oczy jej się same zamknęły i nagle zjawił się przed nią ów człowiek, ów przesuwacz, którego rano zgodził ojciec do roboty.
Obejrzała się dokoła. Chaval zaprowadził ją do ruin Requillart pod szopę, której szkielet czarny przejął ją dziwnym strachem.
— O, nie, proszę cię... puść mnie!
Ogarnął ją instynktowny strach przed mężczyzną, strach, który ściąga kurczowo muszkuły dziewczyny za zbliżeniem się zdobywcy-mężczyzny, wówczas nawet gdy go kocha. Dziewictwo jej, mimo, że wiedziała wszystko, wzdrygało się wobec ciosu ostatecznego, wobec bólu nieznanego, zranienia mającego nastąpić.
— Nie, nie chcę! Mówię ci, jestem jeszcze za młoda... Później gdy dojrzeję... to dobrze... ale nie dziś!
Zamruczał głucho.
— Głupia!... Nie bój się... nic ci nie zrobię.
Przestał mówić, chwycił ją i obalił na ziemię. Padła plecami na stos leżących tam przegniłych lin. Nie broniła się i oddała mu się z pokorą odziedziczoną po przodkach, z uległością, która nakazywała niedojrzałym dziewczętom oddawać się w biały dzień na polu w zbożu. Głos jej ucichł, słychać było teraz już tylko gorący, chrapliwy oddech mężczyzny.
Stefan nadsłuchiwał nieporuszony. Jedna więcej... mniejsza z tem.
Teraz gdy widział całą komedyę doznawał niemiłego uczucia, jakieś opanowało go zazdrosne podniecenie graniczące z wściekłością. Nie zważając na kochanków wstał i przeskoczył stos belek. Byli oni zresztą w tej chwili zbyt zajęci, by sobie z niego coś robić. Uszedł ze sto kroków i obejrzawszy się ze zdumieniem spostrzegł, że załatwili się już i idą w tę samą stronę, ku kolonii robo-