Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/14

Ta strona została przepisana.

Stefan znał teraz całą okolicę. Ciemno było jeszcze wokół ale gest starego rozwiał niejako wszędy całun nędzy. Rozpościerał on się daleko milami, a Stefanowi zdało się, że podmuchy marcowego wichru hulające po rozłogach niosą na skrzydłach wołanie o rabunek tysięcy ginących z głodu.
Zrywały się coraz to gwałtowniejsze niosąc śmierć, dusząc życie słabo tlejące w piersiach wygłodzonych. Stefan opanowany strachem wbił się oczyma w pomrokę, usiłując przedrzeć ją, dostrzedz zło, co tam gryzło życie u podstaw i bojąc się zarazem ujrzeć straszne widziadło. Ale dal czarna była jeszcze nicością, nie miała konturów, czem się stanie, w co obróci, nie można było przewidzieć. Gdzieś tylko w wielkiej odległości tlały baterye koksowe, stały szeregiem, w liczbie wielkiej, z kominami sterczącemi w górę, tworząc pasma płomieni, a dwie wieże nieco bardziej na lewo tliły niebiesko, jak olbrzymie pochodnie. Zdawało się, że to pogorzel jakaś gigantycznych rozmiarów, lub że to gwiazdy smutne świecące na niebie czarnem krainy węgla i żelaza.
— Pan może z Belgii?
Poganiacz wrócił i rozpoczął na nowo przerwaną rozmowę.
Tym razem przywiózł tylko trzy wózki. Poczęto je opróżniać. Wydarzył się wypadek, przy windzie pękła jakaś śruba i na kwadrans robota stanęła. Przesuwacze przestali toczyć wózki po szynach, zapadło milczenie przerywane tylko tępymi uderzeniami młota spadającego kędyś w dali na żelazną blachę.
— Nie, pochodzę z południa — odparł Stefan.
Pomocnik rad z przerwy, opróżniwszy wózki usiadł na ziemi. Milcząc, oczyma bez połysku wpatrywał się w starego, dziwiąc widocznie, że tyle dzisiaj mówi. Zazwyczaj stary poganiacz nie był wielomownym. Może spodobał mu się obcy przybysz, a może napadła go chwilowa gadatliwość, która skłania starców do rozmawiania ze sobą w braku towarzystwa.