Stefan co dnia wstawał o trzeciej i szedł do pracy. Przyzwyczaił się do niej, uregulował wedle tego swe życie, porzucił dawne nawyczki i nie wydawała mu się ta praca teraz tak ciężką, jak dnia pierwszego. Monotonię życia przerwała mu tylko słabość. W pierwszych dwu tygodniach zapadł na gorączkę i musiał przez dwa dni leżeć w łóżku. Bolały go wszystkie członki, głowa pałała i zwidywało mu się, że pcha wózek chodnikiem zbyt ciasnym, którędy przejść jego ciało nie może. Było to frycowe, skutek nadmiernego wysiłku i przemęczenia. Ale przyszedł rychło do siebie.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Jak inni budził się o trzeciej, wypijał kawę, brał przygotowaną przez panią Rasseneur kanapkę i szedł, co rano regularnie spotykając Bonnemorta, który szedł spać i Bouteloupa udającego się do kopalni, gdy wracał popołudniu do domu. Nosił jak inni czapkę górniczą, spodnie i kaftan płócienny, marzł jak oni i grzał się przy piecu w ogrzewalni, czekał boso przed okienkiem biura czując w kościach łamanie od przeciągu. Tylko nie zwracał już uwagi na połyskującą jak srebro maszynę, czarne, cicho jak sowy przelatujące klatki, nie słyszał zgrzytu sygnałów, wrzasku podawanych rozkazów i szczęku wózków o szyny. Przeklęty lampista
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/140
Ta strona została przepisana.
CZĘŚĆ TRZECIA.
I.