Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/148

Ta strona została przepisana.

tnika, przeciwnie powiększyła jego nędzę, a burżuazya pasie się od roku 1789, zagarniając ostatnie kęsy biedaków. Trudno doszukać się jednego punktu, gdzieby robotnik korzystał z należnych mu praw, miał udział w bogactwach nagromadzonych w ostatnich stu latach. Zadrwiono z nich, ogłaszając ich za wolnych obywateli. Nie wystarcza prawo wybierania posłów, którzy potem opływają we wszystko nie troszcząc się o nędzarzy więcej jak o stare trzewiki. Nie, tak czy owak koniec temu położyć trzeba, wszystko jedno czy pokojowo, czy przez anarchię. Niechby się świat spalił, a człowiek pożarł człowieka. Dzieci chyba dożyją i doczekają się lepszej doli. Trudno pomyśleć, by wiek ten nie miał ujrzyć wielkiej rewolucyi, prawdziwej rewolucyi, któraby oczyściła społeczeństwo od podstaw do wierzchołka i urządziła je lepiej, sprawiedliwiej.
— Musi przyjść do krachu! — powtórzyła pani Rasseneur stanowczo.
— Tak, tak — zawołali wszyscy trzej — musi przyjść do krachu.
Souvarine pogłaskał znów łeb Pologne, która aż nos skurczała z roskoszy i zapatrzony gdzieś w dal, rzekł półgłosem:
— Czyż można podnieść płace? Jakże wyłamać się z pod żelaznego prawa płacy, mocą którego ustanowione są na minimum i wystarczają ledwo na to, by robotnik miał suchy chleb i mógł płodzić dzieci. Jeśli spadną poniżej tej normy robotnicy giną z głodu, a popyt za nowymi podnosi znowu płace. I znowu gdy dojdą do pewnej wysokości, podaż robotników, obniża je naporót do normalnej stopy. Jestto niewzruszona równowaga głodomorów, przekleństwo przymusowej pracy.
Ilekroć Souvarine zapomniał się i wygłaszał takie zdania teoretyczne, wprawiał tem w wielkie zakłopotanie Stefana i Rasseneura, którzy nie umieli mu odpowiedzieć.