Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/151

Ta strona została przepisana.

rym mu tłumaczył, że przy postawionej cenie w żaden sposób na swoje wyjść nie będzie mógł.
Ody odchodzili, Stefan klął, a gniew jego wybuchnął całą siłą gdy zobaczył Chavala wracającego z Katarzyną z pszenicy, gdzie się zabawiali, podczas gdy teść in spe musiał walczyć ciężko o chleb dla nich wszystkich.
— Psiakrew! — krzyknął Stefan. — To ostatnie łotrostwo! Puszczają robotników wzajem na siebie jak dzikie zwierzęta, by się gryzły na śmierć.
I Chaval zaperzył się i przysięgał, że na miejscu ojca Maheu i jego konkurenta nigdyby nie licytował cen. Nadbiegł z ciekawości i Zacharyasz i oświadczył, że to jest podłe, ale przerwał mu Stefan wołając gwałtownie.
— To się wnet skończy! Przyjdzie dzień, kiedy staniemy się panami sytuacyi... zobaczycie!
A Maheu, który od chwili ukończenia licytacyi ust nie otworzył zbudził się jakby z ciężkiego snu i powtórzył:
— Panami... Do kroćset tysięcy! Już czas najwyższy!

II.

W ostatnią niedzielę lipca przypadało święto górników. Już w sobotę wieczorem wymyły gospodynie kolonii podłogi i ściany swych mieszkań, wylały ogromne ilości wody, a potem mokre jeszcze deski posypały białym piaskiem, co było istnym zbytkiem dla biedaków. Zbliżyło się południe, upał rósł z każdą chwilą, a powietrze stawało się ciężkie, dławiło w gardle. Bezdrzewne równie Francyi północnej nie znają innego lata.
W święto wstawano u Maheuów późno. Sam Maheu wprawdzie zrywał się już o piątej i ubierał, ale dzieci wylegiwały się do dziesiątej, Maheu szedł do ogrodu, palił fajkę i czekając na dzieci zazwyczaj sam jadł śniadanie. Ranek mijał w ten sposób niepostrzeżenie. Dziś