Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/16

Ta strona została przepisana.

rzeć. Już, widzisz pan od pięciu lat jestem poganiaczem! Ha, co? Piękna to porcya, pięćdziesiąt lat pracy w kopalni, a z tego czterdzieści pięć na dole.
Wypadające od czasu do czasu z żelaznego kosza węgle, tląc na ziemi, rzucały na jego bladą twarz purpurową łunę.
— Każą mi pensyonować się, — mówił dalej. — Ale niegłupim, ho, ho, niegłupim! Wytrzymam przecie może te dwa jeszcze lata do sześćdziesiątki. Wówczas dostanę sto ośmdziesiąt franków pensyi. Gdybym chciał iść dziś, daliby mi z pocałowaniem ręki sto pięćdziesiąt. Ho, ho... hytre to bestye! Zresztą prócz tych przeklętych nóg zdrów jeszcze jestem i silny. Widzi pan, tam na dole dokucza bardzo woda. Wlazła mi bestya pod skórę i są dni teraz, kiedy nie mogę ruszyć nogą, bym nie krzyczał na całe gardło z bólu.
Przerwał mu nowy atak kaszlu.
— I z tego pan także kaszle? — spytał Stefan.
Ale stary pokręcił przecząco głową. Potem gdy mógł znowu mówić objaśnił:
— Nie, nie z tego. Zeszłego miesiąca przeziębiłem się trochę. Nigdy dotąd nie kaszlałem, teraz nie mogę się tego pozbyć. I co komiczne, to to, że ciągle muszę pluć, ciągle pluć.
Odkrząknął i splunął znów czarno.
— Czy to krew? — spytał Stefan.
— Nie, to węgiel. Mam tego tyle w środku, że mógłbym do końca życia w piecu palić. A przecież już od pięciu lat nie byłem krokiem tam na dole. Muszę mieć ładny zapas, niema co mówić! Ale to człowieka trzyma, ha?
Zapanowało milczenie. Z głębi kopalni dochodził głuchy tętent kujących młotów, wicher wył jakąś wielką, żałobną skargę, krzyczał, że ciemno, że głód, że znużenie ciążą ziemi. Ogień w koszu żelaznym przygasał, a przy jego słabych blaskach stary ciągnął dalej.
Tak, tak i on i jego rodzina nie od wczoraj pracowują w kopalni. Od samego początku istnienia przedsiębiorstwa, wszyscy pracowali dla Kompanii w Montsou, dawno już temu weszli w jej służbę, przed stu sześcioma laty,