Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/176

Ta strona została przepisana.

więc do strejku, by ją opróżnić póki w niej jeszcze mało grosza.
Rasseneur usiadł obok Stefana i obaj słuchali strapieni. Można było mówić głośno, gdyż prócz pani Rasseneur nie było nikogo.
— Cóż za myśl — mruczał szynkarz. — Kompania nie zyska na strejku, robotnicy też, nalepiej tedy porozumieć się.
Wydawało się to rozsądnem. Rasseneur od czasu popularności swego dawnego lokatora podkreślał coraz dobitniej swe tendycye pokojowe i powtarzał, że domagając się wszystkiego nie można niczego osięgnąć. Obok dobrotliwości utuczonego piwiem grubasa, powodem owych enuncyancyj była tajemna zazdrość, oraz uraza, że coraz mniej robotników przychodzi „pod Nadzieją,“ by go słuchać i rad jego zasięgać. Dochodzi teraz do tego, że zapominając, iż został wydalony stawał często w obronie Kompanii.
— Więc jesteś przeciwnikiem strejku? — spytała męża pani Rasseneur.
— Tak.
Wobec tego kazała mu milczyć i słuchać co tamci mówią.
Stefan rozmyślał z oczyma utkwionemi w kufel, wreszcie rzekł.
— To, co kolego mówicie zdaje mi się słusznem i naprawdę będziemy musieli rozpocząć strejk, do którego nas zmuszają. Bardzo trafne słowa co do tego znalazłem w liście Plucharta, który także jest przeciwnikiem strejków, gdyż robotnik traci na nich tyle co pracodawca, a przytem nawet w razie zwycięstwa robotnik nie uzyskuje nic pewnego. Ale widzi on w strejku co innego, mianowicie: wielką siłą agitacyjną, środek do osiągnięcia u robotników uświadomienia sobie większych i ogólniejszych celów... Oto jego list, czytajcie sami.
Pluchart zrospaczony był, że Międzynarodówka nie znalazła uznania górników Montsou, a sądził, że sam opór stawiany solidarnie przez czas jakiś potężnej Kompanii,