bujały teraz silnie na podatnym gruncie. Było to namiętne, niecierpliwe pożądanie obiecanego złotego wieku, żądza pochwycenia swego udziału szczęśliwości ogólnej, leżącej gdzieś poza czarnym horyzontem nędzy dni dzisiejszych. Niesprawiedliwość przekroczyła wszelkie granice, i gdy braknie chleba ich ustom, głodomory zdobędą ziemię obiecaną. Kobiety gotowe były wziąć szturmem ową idealną krainę, gdzie niema nędzy, łez i troski.
Zrobiło się już późno, wybiła północ, deszcz lał jak z cebra, a kobiety kolonii zawodziły jeszcze i dyskutowały przy akompaniamencie ogłuszającego krzyku dzieci.
„Pod Nadzieją“ tego wieczora zadecydowano strejk. Rasseneur nie zwalczał go już, a Souvarine nazywał pierwszym krokiem naprzód. Stefan streścił sytuacyę w tych kilku słowach: Kompania dąży do strejku więc będzie miała strejk.
Minął tydzień, pracowano w posępnem wyczekiwaniu wybuchu konfliktu.
Następna wypłata zapowiadała się Maheuom jeszcze gorzej. Mimo zwykłej swej rozwagi Maheude wpadła w rozgoryczenie. Bo też nie wiodło się. Katarzyna raz nie wróciła na noc do domu. Rano przyszła chora i tak zmęczona, że nie mogła wcale iść do kopalni. Dziewczyna płakała i zaręczała, że winien jest wyłącznie Chaval, który ją zatrzymał i zagroził biciem gdyby uciekać chciała. Rozszalały był zazdrością i chciał nie dopuścić, by wracała do Stefana, z którym śpi w oczach całej rodziny. Tak mówił. Maheude rozwścieklona zakazała córce wdawać się z brutalem i przysięgała, że pójdzie do Montsou i da mu w twarz. Ale cóż było robić, dzień pracy i tak stracony, a gdy już Katarzyna ma go za kochanka, to lepiej nie szukać innego.
W dwa dni potem wydarzyło się coś nowego. W poniedziałek i wtorek Jeanlin zamiast iść do roboty ruszył do lasu Vandame na wycieczkę z Bebertem i Lidyą.