Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/19

Ta strona została przepisana.

dział na ziemi nieruchomy, zwinięty w kłębek z brodą ukrytą między kolanami, z zagasłym wzrokiem, w przestrzeń utkwionym.
Stefan podniósł z ziemi swe zawiniątko, ale nie ruszał się z miejsca. Czuł, że grzbiet jego odrętwiał od zimnego wiatru, podczas gdy piersi palił mu żar ogniska. A możeby, myślał, mimo wszystko zwrócić się do zarządu kopalni. Stary był może źle poinformowany. Zresztą zadowolni się byle czem, przyjmie każdą pracę. Inaczej, gdzież pójdzie i co się z nim stanie w tej ogłodzonej okolicy, gdzie nie było pracy dziesięć mil wokół. Ale strach go ogarniał na myśl o tej kopalni Voreux, co w czarny całun nocy okryta leżała na pustkowiu. Wiatr dął coraz zacieklej, jakby z coraz większych szedł dali, na niebie dotąd nie ukazał się brzask, pusto było, czarno, strasznie, tylko piece i koksowe ogniska rzucały łunę, barwiąc krwawo ciemności, ale nie rozświecając tajemniczych rzeczy co drzemały w ich toni. Kopalnia przyczajona, jak zła stwora jakaś, dyszała coraz to potężniej, jak gdyby dostała astmy, obżarłszy się zbytnio ciałami ludzkiemi.

II.

Kolonia robotnicza, położona, wśród pól obsianych zbożem i burakami spała dotąd. Można już było dostrzedz kontury czterech grup ustawionych w rzędy domków podobnych do kasarń, czy szpitali. Stały w równoległych szeregach rozdzielone szerokiemi ulicami, przed każdym zaś leżał mały ogródek. Spało tam dwustu czterdziestu ludzi. W głębokiej ciszy skrzypiały jeno targane wichrem żelazne sztachety i siatki odgradzające ogródki od siebie.
Pod numerem szesnastym, w mieszkaniu rodziny Maheuów cisza panowała, ciemność nieprzebita zaległa izbę sypialną na piętrze, gdzie spało w ciasnocie mnóstwo ludzi, zmęczonych śmiertelnie, ledwo mając czem oddychać. Mimo zimna panującego na świecie powietrze miało tu wysoką dławiącą ciepłotę, jaką mają wszelkie ciasne ubikacye napełnione ludźmi.