— Wszyscy zachowują się bardzo spokojnie. Cisza wszędzie, okna pozamykane, pewnie śpią. Przypuszczam jeno, że wyślą deputacyę.
W tej chwili zawołała go pani Hennebeau z pierwszego piętra.
— To ty Pawle? Chodźno tu, opowiedz mi co słychać nowego! Cóż to podleciało tych ludzi, którym tak dobrze?
I dyrektor musiał zrezygnować z dalszych wieści, gdyż żona zabrała mu Pawła. Powrócił do swego biurka, na którem leżał znowu stos depesz.
Gdy Gregoirowie zjawili się około jednastej oczekujący przed drzwiami wchodowemi lokaj Hipolit poprosił, by szybko weszli. Rozglądał się przytem na prawo i lewo z taką trwogą, że pootwierali usta zdumieni. Żaluzye pokoju jadalnego były spuszczone, a gości poproszono do pracowni. Pan Hennebeau przepraszał za to uchybienie przepisom etykiety, ale nie należało ludzi prowokować, a właśnie okna jadalni wychodzą na ulicę. Gregoirowie poczęli pytać przerażeni.
Ale uspokoili się wnet dowiedziawszy, że wybuchł strejk. Pan Gregoire wzruszył ramionami. Ba! To nic. Ludność tutejsza tak poczciwa! Żona jego przytakiwała także w zupełnem zaufaniu do stuletniej poddańczości górników, a Cecylka wyglądająca w swej ciemnej toalecie ze sukna jak uosobienie zdrowia wesoła była bardzo i uśmiechnęła się słysząc o strejku. Przyszły jej na myśl wizyty dobroczynne po koloniach.
Ukazała się niebawem pani Hennebeau, a za nią Paweł. Ubrana była w czarny jedwab. Od drzwi już mówić zaczęła.
— A to doprawdy obrzydliwi ludzie! Mogli przecież zaczekać. Wyobraźcie sobie, Paweł mówi, że nie możemy dzisiaj zwiedzić kopalni.
— Więc zostaniemy tutaj — odparł pan Gregoire z kurtoazyą — i sprawi nam to doprawdy daleko większą przyjemność.
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/200
Ta strona została przepisana.