— I cóż tam takiego? — spytał dyrektor. — Jeśli przyszły depesze, to dawaj, czekam na nie.
— Nie panie dyrektorze, to pan Dansaert przyszedł i czeka w przedpokoju. Ale nie chce przeszkadzać.
Dyrektor przeprosił gości i kazał wpuścić Dansaerta. Dozorca wszedł i zatrzymał się w pobliżu drzwi wysoki, barczysty, zadyszany, podniecony tem, z czem przychodził. Wszyscy zwrócili nań oczy. Kolonie zachowywały się spokojnie, ale uchwalono wysłać deputacyę. Zjawi się ona zaraz, może już idzie nawet.
— Dobrze, dobrze! — odparł dyrektor. — Proszę o raporty rano i wieczór.
Dansaert wyszedł, a goście poczęli znowu żartować. Rzucono się na włoską sałatę, by ją uratować póki czas. Każda minuta była drogą. Wesołość doszła do zenitu, gdy Paweł poprosił pokojówkę o chleb, a dziewczyna powiedziała: służę panu... głosem tak drżącym, jakgdyby u drzwi stała horda rozpasanych, krwi żądnych zbirów.
— Możesz jeszcze moja droga głośno mówić, — rzekła pani Hennebeau uprzejmie — jeszcze nie przyszli.
Dyrektorowi przyniesiono świeżą paczkę listów i depesz. Jeden z listów odczytał głośno. Pochodził od Pierrona, który w pełnych szacunku wyrazach dowodził, że zmuszony jest przyłączyć się do strejku, gdyż w przeciwnym razie naraziłby się na niebezpieczeństwo, co więcej wybrany został do deputacyi chociaż uznaje niewłaściwość tego kroku.
— Oto jak robotnicy szanują wolność osobistą! — zawołał pan Hennebeau.
Poczęto mówić o strejku, pytano co o tem myśli.
— O, — odparł — nie nowina to dla nas. Popróżnują z tydzień lub dwa jak zeszłym razem, pobawią się w knajpach, a zgłodniawszy wrócą do roboty.
Deneulin potrząsnął głową.
— Nie czuję się tak pewnym. Zdaje mi się, że tym razem lepiej są zorganizowani i mają kasę wsparć.
— Tak, a w tej kasie niespełna trzy tysiące franków! Daleko z tem zajdą. Podejrzywam niejakiego Stefana
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/204
Ta strona została przepisana.