Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/206

Ta strona została przepisana.

też panu panie Gregoire dobrze zaryglować Piolaine. Inaczej splądrują ją na pewne.
Przed chwilą dopiero pan Gregoire, z którego ust nie znikał dobrotliwy uśmiech rywalizował z żoną w wychwalaniu robotników z Montsou.
— Splądrują Piolaine? — krzyknął przerażony. — I czemuż to?
— Czyż nie jesteś pan akcyonaryuszem Montsou? Nic pan nie robisz, żyjesz z pracy innych. Wreszcie jesteś pan przedstawicielem owego znienawidzonego kapitału. To im wystarczy. Bądź pan pewny, że gdyby rewolucya odniosła zwycięstwo, zabranoby panu majątek jako skradzione dobro ogółu.
Z twarzy Gregoira znikł uśmiech i dziecięca ufność. Wybąknął blady, przerażony:
— Mój majątek... skradzione dobro ogółu? Czyż nie zapracował ciężko mój pradziad na pieniądze, za które swego czasu kupił udział w Montsou? Czyż nie ponosiliśmy ryzyka przedsiębiorstwa? Czy ja trwonię moją rentę na zbytki?
Pani Hennebeau postanowiła zapośredniczyć widząc, że matka i córka zbladły także.
— Ależ moi państwo — rzekła — Paweł żartuje tylko!
Pan Gregoire jednak nie mógł przyjść do siebie. Lokaj podał mu półmisek raków, wziął więc trzy nie wiedząc co robi i począł szczypce rozgryzać zębami.
— Ach! — wykrzyknął po chwili rzucając gorącego raka. — Wiem ja dobrze, że wśród akcyonaryuszów zdarzają się nicponie. Wiem też, że dawano ministrom denary za usługi oddawane Kompanii. Znam sam wysoko postawioną osobistość, której nazwisko przemilczę zadawalniając się jeno wzmianką, że jestto książę z krwi największy z pośród akcyonaryuszów. Życie tego człowieka jest jednym wielkim skandalem, jednym ciągiem szalonego wyrzucania pieniędzy na kobiety, wybryki i bezpożyteczny zbytek. Ten, jest winien. Ale my, ludzie skromni, żyjący cicho, bez gorszenia innych, my ludzie uczciwi nie wda-