Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/218

Ta strona została przepisana.

Wskazał ręką na okno, a spojrzenia delegatów poszły w tym kierunku.
Cóż znaczyło to: tam? Paryż zapewne. Nie znali go, leżał dla nich gdzieś w bezmiernej dali w niedostępnej, święty, kryjąc w swem wnętrzu owo tajemnicze straszne bóstwo. Nie ujrzą go nigdy pewnie, tylko ucisk jego łap strasznych czuć będą przez wieki całe jeszcze ogromne rzesze robotnicze Montsou. Gdy dyrektor mówił, stało za nim to niewidzialne bóstwo i przez jego usta głosiło swe wyrocznie.
Zwątpili we wszystko, Stefan też wzruszył ramionami, jakby chcąc powiedzieć, że należy się wynosić. Pan Hennebeau poklepał przyjaźnie po plecach Maheua i spytał jak się ma Jeanlin.
— Straszna to była nauczka... a wy Maheu bronicie jeszcze złego stemplowania? No, moi przyjaciele myślę, że rozważycie i namyślicie się. Strejk byłby dla stron obu nieszczęściem. Nim minie tydzień głód was wielki przyciśnie. Cóż poczniecie wówczas? Ale ufam waszemu rozsądkowi i pewny jestem, że najpóźniej w poniedziałek rozpocznie się regularna praca.
Wyszli, tłocząc się we drzwiach salonu jak trzoda. Pochyleni biegli niemal nic nie odrzekłszy na wyrażoną przez dyrektora nadzieję, że się poddadzą. Pan Hennebeau wyprowadzając ich uznał za potrzebne zreasumować rezultat rozmowy. Kompania ze swej strony proponuje nową taryfę, robotnicy zaś żądają podwyższenia płacy od wózka o pięć centimów. Nie chcąc, by się łudzili, ze swej strony czuje obowiązek uprzedzenia ich, że warunki zostaną niewątpliwie przez zarząd odrzucone.
— Namyślcie się, nim wejdziecie na złą drogę! — powtarzał zaniepokojony ich milczeniem. W przedsionku skłonił się Pierron bardzo głęboko, a Levaque przeciwnie ostentacyjnie włożył czapkę na głowę. Maheu dumał nad tem jakby się pożegnać z dyrektorem i począł coś bąkać, ale Stefan trącił go łokciem. Wyszli w milczeniu pełnem groźby i ciszę zmącił jeno łoskot drzwi zamykanych na klucz poza ich plecami.