Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/228

Ta strona została przepisana.

wniejsze opadły go znowu, silniejsze, bardziej bolące wśród czarnej nocy. Czyż zagrzewać do dalszego oporu wobec braku chleba i kredytu? I cóż się stanie jeśli pomoc nie nadejdzie, a głód złamie męstwo? Ujrzał okropności końca, dzieci umierające, łkające matki i bladych mężczyzn wracających do pracy. Szedł i potykał się gnany myślą, że Kompania wygra, a on winien będzie nędzy towarzyszy pracy i niedoli.
Podniósł głowę, stał przed Voreux. Czarne masy budynków zdawały się rosnąć w niebo. Stojącemu na podwórzu zdawało się, że jest to jakaś stara, opuszczona twierdza. I czemuż ma zwyciężyć w tej walce pracy z kapitałem? Zwycięstwo w każdym razie drogo opłaci. Ogarnęła go znowu żądza walki, skończenia z tą nędzą, choćby za cenę życia. Wszystko jedno czy zginąć odrazu czy mrzeć pokoleniami całemi przez wieki. Przychodziły mu na myśl rzeczy o których czytał, przykłady mieszkańców podpalających miasto, by nie wpadło w ręce wroga, matek rozbijających głowy swych synów o bruk, byle nie dostali się do niewoli, mężczyzn ginących z głodu niechcących mimoto tknąć chleba tyrana. Wszystko to gdzieś znalazł w książkach i bezkrytycznie, nie przetrawiwszy stosował do chwili obecnej. Poweselał, znikł czarny paasmizm wątpliwości, pozostał jeno wstyd, że mógł zwątpić. Ogarnęła go też zaraz duma wraz z powrotem wiary w przyszłość. Będzie przywódcą, którego się słucha ponosząc nawet ofiary. Począł marzyć o potędze swej i bliskim tryumfie, a fantazya nasunęła mu obraz cudny. Ujrzał siebie u szczytu władzy, składającego tę władzę w ręce ludu.
Drgnął, zbudził go głos Maheua. Górnik wesoło opowiedział mu o swem szczęściu. Udało mu się złapać prześlicznego pstrąga, za którego dostał trzy franki, nie pójdę tedy spać bez kolacyi. Odszedł ku kolonii, a Stefan obiecał, że zaraz przyjdzie i poszedł prosto „pod Nadzieję“. Siedział i czekał póki nie wyjdzie ostatni gość, a potem oświadczył szynkarzowi kategorycznie, że natychmiast napisze Pluchartowi, by przyjeżdżał. Powziął