Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/234

Ta strona została przepisana.

— Zazdroszczę? A czegóż bym miał zazdrościć ci? — odparł szynkarz. — Przecież ja nie pnę się w górę, nie chcę zakładać sekcyi w Montsou na to, by zostać jej sekretarzem.
Stefan chciał mu przerwać, ale Rasseneur mówił dalej:
— Nie owijaj rzeczy w bawełnę mój drogi! Przyznaj, że w gruncie rzeczy zgoła cię nie obchodzi ta cała Międzynarodówka, ale pałasz żądzą stania na czele nas, bawienia się w pana, korespondowania ze sławetną Radą Związku północnego.
Zapanowało milczenie. Stefan dygotał z gniewu. Po długiej chwili począł wreszcie.
— Mniejsza z tem. Zdaje mi się, że nie niemasz mi nic do zarzucenia. Zawsze pytałem cię o radę wiedząc, że działałeś na tym gruncie przedemną. Ale teraz gdym się przekonał, że nie możesz znieść nikogo obok siebie, pocznę działać na własną rękę. Więc przedewszystkiem racz przyjąć do wiadomości, że zgromadzenie odbędzie się, choćby Pluchart nie przybył i że górnicy przystąpią do Międzynarodówki, choćbyś stanął na głowie.
— Przystąpią... przystąpią! — drwił Rasseneur. — Nie jest to naprzód tak całkiem pewne, a powtóre trzeba ich skłonić, by zapłacili wkładkę.
— Wcale nie. Rada naczelna nie będzie nagliła. Zapłacimy potem, a pomoc otrzymamy natychmiast.
Rasseneur wpadł w gniew.
— Ano, zobaczymy! Wiedz, że stawię się na tem twojem zgromadzeniu i przemówię. Tak... nie pozwolę, byś moim przyjaciołom zawracał głowy, objaśnię ich jakie są ich własne interesy. Zobaczymy za kim się oświadczą, czy za mną, który tu działam od przeszło trzydziestu już lat, czy za tobą, któryś w ciągu niespełna roku wszystko przewrócił do góry nogami. Tak, tak... zmierzymy się i zobaczymy, który, którego połknie.
Wyszedł tak zatrzaskując drzwi za sobą, że zadrżały