szklanne drzwi. Ojciec wyskoczył z łóżka. Katarzyna jeszcze bez trzewików, w grubych wełnianych pończochach, zeszła po omacku do drugiej izby na dole i zapaliła świecę. Poczęła przyrządzać śniadanie. Saboty całej rodziny leżały tutaj pod szafarnią.
— Stulisz ty gębę bębnie! — wrzasnął Maheu rozwścieczony ustawicznym krzykiem Estelli.
Małego wzrostu, jak stary Bonnemort, podobny był doń zresztą zupełnie. Taką samą miał wielką głowę, płaską ziemistą twarz i żółte, krótko ostrzyżone włosy. Dziecko przerażone wielkiem muskularnem ramieniem, które ujrzało po nad sobą, krzyczało jeszcze mocniej.
— Daj jej spokój! Wiesz, że to na nic! — odezwała się jego żona i rozłożyła się na środku łóżka.
Zbudziła się od chwili i poczęła narzekać, że nigdy nie dadzą jej się wyspać. Czyż nie mogą wstać cicho i iść do roboty? Zatonęła cała pod kołdrą i widać było tylko jej twarz o grubych rysach. Musiała być niegdyś piękną, ale dziś ta trzydziestodziewięcioletnia kobieta skutkiem długich lat niedostatku i siedmiorga dzieci, była ruiną. Z oczyma utkwionemi w sufit mówiła do ubierającego się męża. Żadne zresztą nie zwracało uwagi na małą, siniejącą od krzyku.
— Wiesz mówiła pani Maheu — że niema w domu ni grosza, a dziś dopiero poniedziałek. Sześć dni jeszcze do wypłaty dwutygodniowej. Tak iść dalej nie może. Wszyscy razem przynosicie do domu dziewięć franków. Jakże ma to wystarczyć? Przecież nas jest dziesięcioro?
— O, zawołał Maheu — jakto? Dziewięć franków? Ja i Zacharyasz po trzy to znaczy sześć, Katarzyna i ojciec po dwa, to jest cztery,... sześć i cztery to dziesięć, a Jeanlin franka to razem czyni jednaście!
— Tak, jednaście, ale nie liczysz świąt i niedziel. Nigdy nie dostaję więcej jak dziewięć..., rozumiesz?
Nie odpowiadał, zajęty szukaniem po ziemi swego skórzanego paska.
Po chwili wyprostował się i rzekł:
Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/24
Ta strona została przepisana.